O odczytywaniu znaków od Boga

Pan Bóg wciąż pozostaje z nami w dialogu. Nie chodzi tylko o nasze codzienne rozważanie słowa Bożego. Pan Bóg mówi przez naszą codzienność, wydarzenia, które są naszym udziałem, osoby, które spotykamy na naszej drodze. Nierzadko mamy wrażenie, że Bóg milczy, ale On jest właśnie obecny, mówiący i działający w naszym zwyczajnym dniu. Chcielibyśmy otrzymać znak potwierdzający Boże towarzyszenie, utwierdzający nas w wierze, orientujący nasze życie. Problem nie leży w braku znaków ze strony Pana Boga, tylko w naszym ich odczytaniu, a jeszcze bardziej – w odpowiedzeniu na nie. Jak zatem odczytywać Boże znaki?

Po pierwsze, Jezus nie odrzuca naszej potrzeby znaków w życiu wiary. Gdy czytamy Ewangelię Janową, nazywaną niekiedy przez komentatorów „Ewangelią znaków”, widzimy Jezusa czyniącego znaki, które mają podprowadzać ludzi do wiary w Niego. „Taki to początek znaków uczynił Jezus i uwierzyli w Niego Jego uczniowie” (J 2,11). Jezus zdaje sobie sprawę z tego, że wiara potrzebuje znaków. Kiedy Żydzi żądają od Niego znaku, Jezus go nie odmawia, tylko stwierdza, że „żaden nie będzie im dany”, bo już go otrzymali, a jest nim „znak Jonasza” (w. 29). Znak zatem został im już dany, tyle że oni go nie dostrzegają, nie rozumieją i w rezultacie na niego nie odpowiadają.

Po drugie, myśląc o znakach od Boga, szukamy ich w przyszłości. Ale to dotyczy także innych sfer naszego życia. Także życia rodzinnego czy małżeńskiego. Niekiedy dramatyczne pytania, czy on/ona mnie jeszcze kocha. I czekamy na znak, dowód czyjeś miłości, domagamy się go od tej drugiej strony, a pewnie też i od Boga. Tymczasem kiedy w życiu przychodzą kryzysy, potrzeba spojrzenia wstecz, by dostrzec znaki już dane, by przypomnieć sobie o znakach, przez które rozeznało się tę właśnie miłość, by odkryć na nowo, do czego tamte znaki wezwały i zaprosiły. Może nawet w tym momencie bardziej myślę o kryzysach kapłańskich. Kryzysy nierzadko biorą się z powodu „odstąpienia od naszej pierwotnej miłości” (Ap 2,3). Jeśli dobrze odczytaliśmy znaki w przeszłości i w oparcie o nie dokonaliśmy naszych wyborów, to trzeba nam do nich powracać właśnie po to, by „rozpalać w sobie na nowo dar Boży” wcześniej otrzymany (2 Tm 1,6). Powracanie do tamtych znaków jest potrzebne również po to, by nie utracić wiary w siebie, by nie dać sobie wmówić, że dotychczasowe nasze życie było porażką. Można odciąć się od przeszłości, ale to tak jakby amputować jakąś część siebie, swojej historii. Raczej potrzeba spojrzenia na nią w perspektywie znaków danych od Boga, by dostrzec i nazwać to, co jest naszym dobrem, dobrem, które należy cenić, o które warto walczyć, które trzeba chronić.

Po trzecie, znak jest wezwaniem, apelem. Dzisiaj w Ewangelii Jezus mówi o „znaku Jonasza”, który zawierał się w wezwaniu mieszkańców Niniwy do nawrócenia (w. 30). Oni też „dzięki nawoływaniu Jonasza nawrócili się” (w. 32). Jeżeli  jednak przyjąć, że wyrażenie „znak Jonasza” to przykład tzw. genetivus subiectivus (osoba będąc w dopełniaczu jest tożsama z rzeczownikiem nim rządzącym), wówczas znakiem będzie sam Jonasz. Jonasz jest prorokiem, który odrzuca prawdę o Bożym miłosierdziu, nie zgadza się na to, by Bóg mógł przebaczyć Niniwitom popełnione przez nich zło (por. Jon 4,2). W rezultacie to Jonasz, a nie Niniwici, musi otworzyć się na Boże miłosierdzie, musi doświadczyć go sam na sobie, musi zmienić swoje myślenie o tych, którym  odmawia miłosierdzia. Znak Jonasza wzywa nas zatem do nawrócenia się na Boże miłosierdzie, patrzenia na świat oczyma miłosiernego Boga, uruchomienia wyobraźni miłosierdzia.

Kiedy zatem oczekujemy na Boże znaki czy też o nie prosimy, może warto wpierw spojrzeć wstecz na swoje życie i zobaczyć na nowo te wydarzenia, które już są znakami od Boga, tyle że wciąż czekającym na nasze właściwe odczytanie, zrozumienie czy też odpowiedź. Pomyślmy zatem dzisiaj o takich właśnie zapoznanych przez nas znakach Bożych. One wciąż nas wołają.