Dzisiejsza Ewangelia nie wymaga komentarza, gdyż sama w sobie zawiera już komentarz! Ewangelista Mateusz, podsumowując działalność Jezusa w Galilei, sięga po słowa proroka Izajasza, których wypełnienie widzi w osobie Jezusa: „Oto mój Sługa…” (Iz 42,1-4).

Przywołany fragment z Księgi Izajasza stanowi początek tzw. pieśni o Słudze Pańskim. Same te pieśni wymagałby komentarza, gdyż postać Sługi zapowiadanego przez proroka odbiegała od wyobrażeń, jakie mieli Żydzi o przyszłym Mesjaszu. Miał on być potężnym królem, który wybawi Izraela od jego nieprzyjaciół. Tymczasem obraz Mesjasza, jaki wyłania się z tych pieśni jest inny. „Cierpiący Sługa Pański” – taki tytuł jest nadawany niekiedy tym pieśniom. Zbawienie dokona się przez cierpienie i ofiarę życia Sługi, co eksponuje najmocniej czwarta z pieśni (Iz 52,13–53,12). Żydzi byli przekonani, że jeżeli ktoś cierpi czy choruje, to ma to związek z popełnionymi przez niego grzechami. Tymczasem zapowiadany Sługa weźmie na siebie winę i grzech ludu, by wyzwolić go ze śmierci. Zbawienie dokona się przez cichość i łagodność Sługi. Żydzi oczekiwali potężnego króla, który siłą pokona nieprzyjaciół Izraela. Tymczasem Sługa będzie cichy i pokorny. Zbawienie dokona się przez śmierć Sługi. Dla Żydów śmierć kończyła ludzką egzystencję. Tymczasem Sługa ofiaruje swoje życie za ludzi, by przez jego śmierć dostąpili usprawiedliwienia przed Bogiem i powrócili do życiodajnej relację z Nim. Ewangelista Mateusz, przywołując początek pierwszej pieśni o Słudze Pańskim, wskazuje na wypełnienie się w Jezusie tego wszystkiego, co w tych tekstach jest powiedziane o przyszłym Mesjaszu.

A może tak naprawdę, to życie Jezusa jest najlepszym komentarzem do Izajaszowych pieśni o Słudze Pańskim. Zobaczyć w nich Jezusa. W przytoczonym dzisiaj fragmencie pierwszej pieśni zwraca naszą uwagę niezwykła metafora oddająca cichość, łagodność i delikatność Jezusa wobec nas: „Trzciny zgniecionej nie złamie, ani knotka tlejącego nie dogasi” (w. 20). Ile razy sami tego doświadczyliśmy – przygnieceni ciężarem życia, na granicy wytrzymałości, w Jezusie powstawaliśmy na nowo, odkrywaliśmy sens naszego umęczenia i przeciwności; już nie sami dźwigaliśmy ciężar naszego życia, ale to w istocie Jezus nas podnosił i niósł dalej. Kiedy gasła w nas nadzieja, kiedy brakowało perspektywy przyszłości, Jezus przychodził ze swoim słowem i otwierał przed nami nową drogę, ożywiał naszą ufność i nadzieję, odsłaniał przed nami dobro, którym jesteśmy. Może nie były to jakieś spektakularne wydarzenia, może tylko my sami o nich wiemy, może nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, co w tym momencie Jezus czyni. Taki On jest – „nikt nie usłyszy na ulicach Jego głosu”, a wobec nas „nie będzie się spierał ani krzyczał” (w. 19), tylko pełen współczucia i miłosierdzia będzie chciał, byśmy w nim „złożyli naszą nadzieję” (w. 21).

Przedwczoraj słyszeliśmy zaproszenie ze strony Jezusa: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie na siebie moje jarzmo i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokornego serca, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych” (Mt 11,28-29). Jezus wciąż ma dla nas to samo zaproszenie – On – „cichy i pokornego serca”.