W dzisiejszej Ewangelii temat bardzo delikatny: osądzania innych. Już pierwsze zdanie Jezusa brzmi kategorycznie: „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni” (w. 1). Sądzić czy nie sądzić – oto jest pytanie. A jeśli sądzić, to jak sądzić, by samemu nie być sądzonym przez Boga.

Pierwsze pytanie, z którym musimy się zmierzyć, dotyczy „miary” naszego osądu: „Taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą” (w. 2). Może się okazać, że oceniając innych, stosujemy własne kryteria oceny, tworzymy własne prawo, siebie stawiając w miejsce Boga. Punktem odniesienia dla naszych osądów musi być Boża sprawiedliwość, która paradoksalnie jest miłosierdziem. Jezus w swoim osądzie drugiego człowieka nazywa jego słabość i grzech, ale widzi też jego dobro i o to dobro walczy, odsłania je przed nim, chroni i wspiera. Pomyślmy o kobiecie pochwyconej na cudzołóstwie (J 8,1-11). Ludzka miara: „Mojżesz kazał nam takie kamienować, a Ty, co mówisz?”. Jezus odwraca ludzką miarę i aplikuje ją do oskarżycieli kobiety: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamień”, by następnie osądzić kobietę: „Nikt ciebie nie potępił? I Ja ciebie nie potępiam. Idź i więcej nie grzesz”. Jezus osądza, by otworzyć drogę życia.

W osądzaniu drugiego można być hipokrytą, jak mówi Jezus w ostatnim zdaniu dzisiejszej Ewangelii (w. 5). Grecki termin „hipokryta”, przetłumaczony w Biblii Tysiąclecia jako „obłudnik”, określał pierwotnie aktora, który odgrywa pewną rolę, nie jest autentyczny, bo zakłada maskę na potrzeby roli. Osądzanie drugiego człowieka nierzadką może też być grą, gdy osoba wypowiadająca sąd kreuje się na kogoś innego niż jest w rzeczywistości: doskonalszego, moralnie lepszego, wolnego od słabości i wątpliwości. Pojawiają się podwójne standardy, o których Jezus mówi w obrazie belki i drzazgi (w. 4). W ten sposób można poczuć się lepiej, wzmocnić poczucie swojej wartości, zdobyć uznanie innych. Problem tylko w tym, że ta gra uderza ostatecznie w tego, który jest „hipokrytą”. Nie chodzi tylko o osądzanie innych. Taka osoba w istocie nie ma kontaktu ze sobą, wypiera się prawdy o sobie, projektuje swoje słabości na innych. W rezultacie nie jest w stanie się zmienić, bo nie ma odwagi przyznać się do siebie, spojrzeć na siebie z miłością i dostrzec potrzebę, ale też i możliwość przemiany siebie.

Ostatecznie osądzanie może być czynem miłości. Chcemy czy nie chcemy, ale musimy osądzać innych. Nie uciekną od tego rodzice, przełożeni, wychowawcy i wiele innych osób, na których ciąży odpowiedzialność za drugiego. Jak zatem osądzać? Jezus mówi: „Usuń najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, aby usunąć drzazgę z oka twego brata” (w. 5). „A wtedy przejrzysz” – zatem słowo oceny, osądu, upomnienia trzeba nam najpierw skierować do siebie, siebie samych uczynić adresatami naszych ocen i uwag. Jest to wyzwanie, bo stawia nas wobec prawdy, nierzadko bolesnej, o nas samych. Bo wymaga krytycznego spojrzenia na siebie, odkrycia swoich braków, niepomniejszania ich i nieusprawiedliwiania ich, lecz realistycznego ich oceniania. Bo zaprasza nas do zmierzenia się z naszymi słabościami, wadami, do poprawy siebie i nawrócenia, gdy jest grzech. Bo uświadamia nam, że sami potrzebujemy Bożego miłosierdzia i przebaczenia. Ale to akurat doświadczenie jest dobre, „bowiem nie tak, jak człowiek widzi, widzi Bóg, bo człowiek widzi to, co dostępne dla oczu, a Pan widzi serce” (1 Sm 16,7). Co Jezus widzi dzisiaj w moim sercu?