Ogień miłości Jezusa

Czytając słowo Jezusa, iż „przyszedł ogień rzucić na ziemię i jakże pragnie, ażeby już zapłonął” (w. 49), ktoś mógłby myśleć, że Jezus jest rewolucjonistą, który chce zburzyć istniejący porządek świata. By właściwie odczytać to zdanie, konieczne jest najpierw odniesienie się do biblijnej symboliki ognia, a następnie skonfrontowanie jej ze słowem Jezusa o chrzcie, który ma przyjąć (w. 50).

Najczęściej ogień pojawia się w tekstach biblijnych jako zapowiedź i narzędzie sądu Bożego. „Oto Pan przybywa w ogniu […], bo Pan sądu dokonuje ogniem” (Iz 66,15-16). Obrazem takiego sądu jest spektakularne zniszczenie Sodomy i Gomory w morzu ognia (Rdz 19,24). Sąd wiąże się z oczyszczeniem, którego środkiem jest właśnie ogień, jak czytamy to chociażby w proroctwie Malachiasza o Panu, który przybędzie do swej świątyni, by dokonać oczyszczenia ogniem (Ml 3,1-3). W perspektywie prorockiej owym oczyszczającym ogniem jest słowo Boże. Jest ono ogniem nie tylko „w ustach” proroka, przez którego słowo Bóg dokonuje oczyszczenia swego ludu (Jr 5,14), ale też we wnętrznościach samego proroka, oczyszczając jego motywację, wolę i uczucia (Jr 20,9). Symbolika ognia wykracza w Biblii poza znaczenie funkcjonalne, gdyż ogień stanowi jeden z główny element teofanii (manifestacji Boga) w Starym Testamencie. Od takiej teofanii zaczyna się historia Mojżesza, któremu Bóg objawia się u stóp góry Horeb w postaci krzewu, który płonie, a nie spala się (Wj 3,2-3). Ta teofania w ogniu nie jest wydarzeniem sądu i kary, lecz daje początek przymierzu Boga z Izraelem, które po wyprowadzeniu z niewoli egipskiej dokona się właśnie na Horebie. Ogień ostatecznie objawia Bożą miłość do człowieka.

I to było moje pierwsze skojarzenie wobec słowa Jezusa o „ogniu, który przyszedł rzucić na ziemię”. Ogień miłości Jezusa. O nim śpiewamy w hymnie otwierającym trzecią część Gorzkich Żali. Nawet nie śpiewamy – dramatycznie wyrzucamy swemu sercu, iż nie jest ono poruszone tą Jezusową miłością, że „nie goreje” i „nie truchleje”, kiedy „toczy twój Jezus z ognistej miłości, krew w obfitości”, kiedy „ogień miłości, gdy Go tak rozpala, sromotne drzewo na ramiona zwala”. „Ogień miłości”, który Jezus przyszedł rzucić na ziemię. On zapłonął z całą mocą na drzewie krzyża, w godzinie śmierci.

To jest też chrzest Jezusa w ogniu: „Chrzest mam przyjąć i jakiej doznaję udręki, aż się to stanie” (w. 50). Nie tylko dla nas te słowa są trudne do zrozumienia. Podobnie było i z apostołami, którzy spierali się o pierwsze miejsca w królestwie niebieskim, nie rozumiejąc, że droga do nich wiedzie przez chrzest ognia. „Nie wiecie, o co prosicie” – mówi im Jezus. I pyta się: „Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić, albo przyjąć chrzest, którym Ja mam być ochrzczonym?” (Mk 10,38). Chrzest Jezusa dokona się przez mękę i śmierć na krzyżu, na którym objawi się w całej pełni ogień Jego miłości do człowieka. Owocem tego chrztu jest dar Ducha Świętego, którego Jezus tchnie w chwili swojej śmierci (J 19,30). Duch Święty jest pierwszym darem Zmartwychwstałego Pana dla swoich uczniów (J 202,22), ale też darem Pana Wstępującego w niebo, byśmy mocą Ducha Świętego byli Jego świadkami w świecie (Dz 1,8). W dzień Zesłania Ducha Świętego wypełni się proroctwo Jana Chrzciciela o Tym, który „przyjdzie […] i będzie chrzcił Duchem Świętym i ogniem” (Łk 3,16). Duch Święty, który zstępuje na apostołów w postaci języków ognia (Dz 2,3-4), jest tym właśnie chrztem i tym właśnie ogniem, który Jezus pragnie rzucić na ziemię.

Przez Ducha Świętego „rozlewa się w naszych sercach Boża miłość” (Rz 5,5). W Nim doświadczamy pokoju, który jest owocem Jezusowej Miłości ukrzyżowanej. Nie ma tu sprzeczności ze słowem Jezusa o „rozłamie” – raczej sygnał, że potrzeba naszej odpowiedzi na ten dar. „Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam” (w. 51). Już strzec Symeon zapowiedział w momencie ofiarowania Jezusa w świątyni tuż po narodzeniu, że „ten jest znakiem, któremu sprzeciwiać się będą” (Łk 1,34). I to jest prawda także naszego czasu. Tu nie ma sprzeczności. Jezus przynosi „pokój” tym, którzy ten pokój przyjmują (pot. Łk 2,14; 19,42). Są jednak tacy, którzy Jezusa odrzucają, i ich udziałem jest „rozłam”.

Pytanie tylko, czy linie owego „rozłamu” idą wyłącznie przez rodzinę. A może tak naprawdę przez nas samych? Może ten podział dokonuje się przede wszystkim w nas samych? Może to w nas musi obumrzeć jakaś część, aby mogła żyć druga? Św. Paweł mówi, że musi umrzeć stary człowiek, aby mógł się narodzić nowy człowiek (Kol 3,9-10). Zniszczenie tamtego starego człowieka dokonuje się przez nasze „współukrzyżowanie” z Jezusem (Rz 6,6). Prośmy, by „ogień miłości” Jezusowej przeniknął nasze serca i stworzył w nas nowego człowieka. Nawet za cenę „rozłamu”…