Jezusowa recepta na wielkość

Po usłyszeniu dzisiejszej Ewangelii, a zwłaszcza ostatniego zdania Jezusa, chciałoby się przywołać słowo, które Bóg mówi przez proroka: „Myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami” (Iz 55,8). A jednak Jezus pragnie, byśmy w naszym życiu przyjęli Jego logikę patrzenia na świat, dzisiaj – na kwestię wielkości.

Dzisiejsza Ewangelia rozgrywa się w tym samym czasie i miejscu, co rozważany wczoraj fragment. Jesteśmy w dzień szabatu na posiłku w domu pewnego faryzeusza (w. 1). Zanim Jezus zwrócił uwagę na faryzeuszów zabiegających o zajęcie pierwszego miejsca przy stole (w. 7), dostrzegł pewnego człowieka chorego na wodną puchlinę (w. 2), którego nikt nie widział. Jest jakby dla wszystkich „przezroczysty”. Poza Jezusem, który zauważa tych, którzy nie są zauważani przez świat. Ale też Jezus zauważa tych, którzy chcą być zauważeni, tyle że to zauważanie niekoniecznie jest takie, jakiego spodziewali się faryzeusze, którzy chcieli być zauważeni, docenieni i wywyższeni. Ten, kto jest zupełnie pominięty, nieistniejący dla spojrzenia innych, jest w centrum uwagi Jezusa, staje się Jego główną troską. Jezus temu choremu przywraca nie tylko zdrowie – jeszcze bardziej godność, poczucie wartości, szacunek innych.

Faryzeusze chcą być zauważeni, bo uważają, że to się im należy, czego potwierdzeniem ma być pierwsze miejsce przy stole. Uczta odbywa się zgodnie ze zwyczajem greckim. Goście leżą na sofach po trzech stronach nisko zastawionego stołu. Na każdym łożu mogło spoczywać trzech lub czterech ucztujących. Pierwszym, czyli najbardziej zaszczytnym miejscem na sofie, było miejsce środkowe. W istocie nie było jednego „pierwszego” miejsca przy stole, tylko kilka, w zależności od liczby sof. Problem „pierwszego” miejsca w tym przypadku nie sprowadza się tylko do etykiety czy dobrych manier przy stole. W istocie jest to problem znajomości siebie, poczucia własnej wartości, dostrzeżenia, kim się właściwie jest. To rywalizacja o zajęcie pierwszych miejsc przy stole zdradza, iż nie do końca wiedzą, kim są. Chcą być kimś więcej niż w rzeczywistości są. Jakby stracili kontakt ze sobą, nie wiedząc, co stanowi tu i teraz o ich wartości i wielkości. Tak jakby o ich wielkości miało decydować to pierwsze miejsce. Zresztą, które jest z nich ważniejsze, skoro jest ich kilka przy stole.

A może goniąc za wielkością, uznaniem, pochwałą, stracili obraz siebie, zagubili to, co rzeczywiście stanowi o ich wielkości, dobru i pięknie. Może jest to gonitwa za czymś, co już dawno jest w ich życiu, tyle że zostało przez nich zapomniane albo też nigdy nie zostało przyjęte, zaakceptowane i docenione przez nich samych. To jest wyzwanie – umieć dostrzec swoje rzeczywiste dobro, cieszyć się nim i dzielić z innymi, tak by i oni byli przez nas zauważeni i docenieni.

Jezusowa recepta na wielkość jest paradoksalna: „Każdy, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony” (w. 11). Ale to ona daje pokój serca. I jest prostsza. Bo jakiekolwiek dążenie do zajęcia pierwszego miejsca łączy się nie tylko z rywalizacją z innymi o zaszczyty i uznanie, ale też z niepokojem, napięciem i stresem. Łatwo o frustrację, gdy nie osiąga się takiego pierwszego miejsca, jakie się sobie życzy. Ale też i poczucie krzywdy, nie tylko kiedy się go nie zdobywa – jeszcze bardziej, gdy się je traci na rzecz innych.

Droga, którą proponuje Jezus, nie jest wcale łatwiejsza, bo wybór ostatniego miejsca jest jakby przeciwny miłości własnej, poczuciu dumy i świadomości swojej wartości. A jednak jest to droga dająca pokój i to nie wcale dlatego, że ktoś przyjdzie i powie: „Przyjacielu, przesiądź się wyżej” (w. 10). Odpowiedź znajduję wciąż na nowo w Ps 131:

„Panie, moje serce nie jest wyniosłe
i oczy moje nie patrzą z góry.
Nie gonię za tym, co wielkie
albo co przerasta moje siły.
Przeciwnie: zaprowadziłem ład
i spokój w mojej duszy.
Jak niemowlę u swej matki, jak niemowlę –
tak we mnie jest moja dusza.
Izraelu, pokładaj w Panu nadzieję
teraz i aż na wieki!”