Można być „religijnym”, ale nie być „wierzącym”. Dzisiejsza Ewangelia uświadamia nam, iż istnieje pewne napięcie między religią a wiarą. Religa jako pewne formy zewnętrzne, nie tylko w sensie rytuału, takich czy innych gestów, ale też norm i przepisów mających czynić życie „religijnym”. I tu od razu zastrzeżenie: nie sądźmy, że między religijnością a wiarą, między praktyką religijną a osobistym doświadczeniem wiary musi być konflikt. Chodzi o to, by forma zewnętrzna religijności była wyrazem wiary przeżywanej osobiście w wymiarze serca.

Problem, który odsłania się dzisiaj w Ewangelii, to sposób postrzegania czystości. Faryzeusze i uczeni w Piśmie przeżywali ją zewnętrznie. Mają pretensję do Jezusa, że Jego uczniowie zaniedbują żydowski zwyczaj rytualnego obmywania rąk przed jedzeniem. Nie był on nakazany przez Prawo zawarte w Piśmie Świętym. Tam jest norma dotycząca kapłanów, by obmywali się (oczyścili się) przed złożeniem ofiary w przybytku (Wj 30,17-21). Ale „tradycja starszych”, czyli interpretacja Prawa przekazana faryzeuszy, rozszerzyła tę normę na cały lud Izraela, wymagając od wszystkich, by obmywali ręce przed przystąpieniem do posiłku. To był wyraz religijności, pewien kod kulturowy wypracowany przez pokolenia, by Boże przykazania zaaplikować w życie, przełożyć je na praktyczne, precyzyjnie określone działanie w codzienności. Jest forma, nawet bardzo radykalna, religijności, ale czy idzie za nią postawa serca, ducha?

Na to wskazuje odpowiedź Jezusa: „Nie to, co wchodzi do ust, czyni człowieka nieczystym, ale co z ust wychodzi, to właśnie czyni go nieczystym” (w. 11). Czystość nie jest kwestią takich czy innych pokarmów, przez które człowiek zaciąga nieczystość rytualną, niepozwalającą mu na zbliżenie się w kulcie (świątyni) do Boga. Prawdziwą nieczystość człowiek ściąga na siebie przez to, co z niego pochodzi, a nie przez to, co spożywa. Faryzeusze są zgorszeni taką interpretacją czystości przez Jezusa (w. 13), a sami uczniowie tego słowa nie rozumieją i proszą o jego wyjaśnienie (w. 15). Pozwólcie, że przywołam te słowa, w których Jezus wytłumaczył swoją myśl o rzeczywistej nieczystości: „To, co z ust wychodzi, pochodzi z serca, i to właśnie czyni człowieka nieczystym. Z serca bowiem pochodzą złe myśli, zabójstwa, cudzołóstwa, czyny nierządne, kradzieże, fałszywe świadectwa, przekleństwa. To właśnie czyni człowieka nieczystym. To zaś, że się je nie umytymi rękami, nie czyni człowieka nieczystym” (ww. 18-20).

Wszystko rozstrzyga się w sercu, bo to z serca ludzkiego wychodzi dobro lub zło. Dobro i zło nie znajduje się w rzeczach, tylko w naszych czynach, a wcześniej w naszych myślach, pragnieniach, zamiarach, które przekładają się na słowo wychodzące z ust naszych. Wszystko, co stworzył Bóg, jest dobre, jest Jego darem dla człowieka. Człowiek może dowolnie ze wszystkiego korzystać. Ale dobro i zło będą wypadkową tego, jak z tego wszystkiego, będzie korzystał. Tego uczy nas historia początków w raju (Rdz 1–3). Jeśli człowiek ma serce czyste, to wszystko, co z niego wychodzi, jest czyste. Jeśli w ludzkim sercu odkłada się i narasta złość, gniew, pożądanie, zawiść, zazdrość, żal, pretensje, to w konsekwencji wyjdzie na zewnątrz nieczystość w postaci konkretnych czynów, o których mówi Jezus.

Potrzeba troski o serce. „Dla czystych wszystko jest czyste” (Tt 1,15). Można przez wciąż nowe akty religijności pokazywać światu, jak jest się czystym, pobożnym, religijnym, a serce swe mieć zbrukane, dalekie od Boga, pełne trucizny i żółci wobec ludzi. Pytanie o to, co jest w naszym sercu, gdzie ono jest: „Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje” (Mt 6,21). To, co wpuszczamy do naszego serca – myśli, słowa, obrazy, relacje, pragnienia – stanowi o naszym sercu, o tym, jakie ono jest. W jakim stopniu pozwalamy, by był w nim Bóg, Jego słowo, Jego pragnienia?