Na ile zachowuję się jak bliźni drugiego człowieka

Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie została opowiedziana przez Jezusa w trakcie dyskusji tocznej w synagodze z uczonym w Prawie, który naprowadzony przez Jezusa wskazał na przykazanie miłości Boga i bliźniego jako drogę do osiągnięcia życia wiecznego (por. ww. 25-28). Uczony w Prawie, ratując swoją twarz, pragnie usłyszeć od Jezusa doprecyzowanie pojęcia „bliźni”. Dla Żydów termin ten oznaczał wpierw kogoś bliskiego, z tej samej rodziny czy rodu, a więc wykluczał tych, którzy byli nie-Izraelitami. Jezus nie teoretyzuje, lecz opowiada przypowieść o miłosiernym Samarytaninie. Nie ma ona charakteru porównania, metafory czy alegorii, lecz stanowi „opowiadanie z przykładem” (por. A.J. Hultgren, Le parabole di Gesù, s. 105), w którym Jezus teoretyczne pytanie znawcy Prawa przenosi na płaszczyznę praktyczną.

Widzimy trzy postaci, które na drodze schodzącej z Jerozolimy do Jerycha napotykają przy drodze poranionego człowieka. Trudno nawet komentować zachowanie kapłana i lewity. W przeciwieństwie do nich Samarytanin kieruje się sercem i współczuciem, wczuwa się w sytuację poranionego człowieka, jest przejęty jego losem, naśladując tym samym samego Jezusa. Miłość przekłada się na czyny, w których Samarytanin dzieli się z rannym swoją oliwą, winem, wierzchowcem, pieniędzmi. Jest on osobiście zaangażowany w sytuację potrzebującego: sam opatruje mu rany, dogląda go w gospodzie. W swojej trosce o rannego wykracza poza ramy czasowe opowiedzianej historii, gdyż odjeżdżając następnego dnia, zapewnia gospodarza, iż przy powrocie dowie się o postępach w leczeniu i pokryje ewentualne dalsze koszty. Dobroć i miłosierdzie Samarytanina nie znają granic narodowościowych (ranny nie jest Samarytaninem), prawnych (Samarytanin, uważany przez Żydów za poganina, w istocie zna przepisy Prawa odnośnie czystości), materialnych (dzieli się swoją własnością) ani czasowych (jego działanie nie jest tylko doraźne i chwilowe).

Punkt widzenia, jaki Chrystus proponuje na końcu narracji, jest zupełnie inny niż uczonego w Prawie. Ten postawił pytanie obiektywne, a przy tym chłodne i wyrachowane: „Kto jest moim bliźnim?” (w. 29). Jezus odrzuca jego teoretyczną diatrybę i stawia jakościowo nowe pytanie, wprawdzie subiektywne, ale zdecydowanie emocjonalne, spontaniczne i egzystencjalne: „Który z tych trzech okazał się, według twego zdania, bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców?” (w. 36). Jezusowi nie chodzi zatem o przyklejanie etykietki „bliźni” określonej tylko osobie czy grupie osób. O wiele ważniejszym jest zapytanie się siebie, na ile ja jestem bliźnim drugiego człowieka, na ile ja zachowuję się jak bliźni. Bliźnim w sensie aktywnym ma być każdy z nas względem wszystkich i to kosztem własnej wygody, mienia i czasu. „Dla Jezusa zatem pytanie o to, kto jest bliźnim, jest ostatecznie fałszywym problem: bliźni istnieje, jest blisko, można go dostrzec, zauważyć. Prawdziwym problemem jest to, że ja muszę stać się bliźnim każdego, obalać bariery i różnice, które są we mnie i które buduję poza sobą. Muszę zachować się jak Samarytanin, który zrozumiał, kto jest bliźnim, zareagował, okazał się bratem wobec nieznajomego” (B. Maggioni, „Przypowieści ewangeliczne”, WA 23/1 [1995], s. 126).