„Któż może odpuścić grzechy prócz samego Boga?”

Już wiele razy to jedno zdanie z dzisiejszej Ewangelii powracało w moim sercu. Mimo że wypowiedziane przez uczonych w Piśmie i faryzeuszów w formie oskarżenia Jezusa o bluźnierstwo, stawia ono fundamentalny problem dla naszego życia: w jaki sposób człowiek może uwolnić się od swego grzechu?

Najczęstsze rozwiązanie polega na prostym stwierdzeniu: „nie mam żadnego grzechu”. Skoro nie popełniłem grzechu, to i kwestia odpuszczenia grzechów mnie nie dotyczy. Obok tego mechanizmu wyparcia pojawia się mechanizm projekcji: „wszyscy tak czynią”. Skoro wszyscy zachowują się podobnie, to każde zachowanie jest usprawiedliwione postawą większości, jeśli nie wszystkich. Bliski takiemu myśleniu jest mechanizm relatywizowania grzechu: „to nic takiego, drobiazg niewarty uwagi, nikogo nie skrzywdziłem”. Skoro nie ma niczyjej szkody ani krzywdy, nie ma o czym rozmawiać. Gdyby jednak sumienie nie dawało spokoju, to jest jeszcze szeroki wachlarz możliwości samousprawiedliwienia, chociażby tłumacząc się emocjami, jak to słyszeliśmy ostatnio w związku z wulgaryzmami podczas „strajku kobiet” na ulicach. Jest jeszcze mechanizm rytuału religijnego, w którym ofiary mają uwolnić od grzechu. Skoro rytuał, to całkowicie zewnętrzny wobec człowieka i jego stanu ducha.

Ewangelia dzisiejsza nie przemówi do nas w pełni, jeśli nie uznamy swego grzechu. Przemawia do mnie etymologia podstawowego terminu hebrajskiego na określenie grzechu: ḥaṭṭā’t. Pochodzi on od czasownika oznaczającego rozminięcie się z celem, na podobieństwo strzały, która nie trafia w tarczę. Paradoksalnie, grzesząc, uderzamy najpierw sami w siebie, sobie wyrządzamy krzywdę, bo rozmijamy się z naszym powołaniem i drogą życia zamierzoną przez Boga. A nawet jeśli wykluczamy w tym kontekście osobę Boga, to grzesząc, rozmijamy się z dobrem, które jest celem naszego życia. Ktoś powie, że to bardzo egocentryczne rozumienie grzechu. W świecie, w którym nie ma miejsca dla Boga, trzeba od czegoś zacząć.

Pewnie, że można odwołać się do poczucia winy, ale one jest już raczej konsekwencją grzechu. Chociaż znowu dla Hebrajczyków sprawa była bardziej dynamiczna. rzeczownik ‘āwôn na określenie „winy” zapisywał w sobie w istocie cały proces grzechu: od występku przez poczucie winy po wyrok. Sam rzeczownik ‘āwôn etymologicznie odwołuje się do czasownika wyrażającego ideę wykręcenia, skrzywienia, skręcenia. Można by sądzić, że wystarczy tylko wyprostować sytuację, wrócić na prostą drogę, odkręcić to, co się pokomplikowało. A jednak sprawa nie jest taka oczywista, co stwierdził już wcześniej mędrzec Kohelet: „To, co krzywe, nie da się wyprostować, a czego nie ma, tego nie można liczyć” (Koh 1,15).

Wróćmy do pytania uczonych w Piśmie i faryzeuszów: „Któż może odpuścić grzechy prócz samego Boga?”. Dla nich to problem teologiczny, ale w istocie to pytanie zapisuje dramat człowieka. Prędzej czy później każdy z nas stanie wobec takiej sytuacji w swoim życiu, w której rozpozna swój grzech, poczuje ciężar winy i podejmie działania w kierunku powrotu do dobra, z którym się rozminął czy które wykrzywił. Podejmie konkretne kroki w kierunku pojednania się z drugim, przeproszenia go i wyrażenia szczerej skruchy, naprawienia wyrządzonej krzywdy, zadośćuczynienia. A mimo to nie będzie w stanie sobie przebaczyć, pojednać się sam ze sobą. Bo będzie wracał pamięć, świadomość nieodwracalności pewnych wyborów, poczucie winy wraz ze złością i wstrętem wobec siebie. Nawet gdy przepracujemy w sobie pewne mechanizmy myślenia i działania, może się okazać, że w dalszym ciągu będzie brak spokoju w sercu i w relacji do innych. A może się też okazać, że sami siebie uznamy za niegodnych przebaczenia, powtarzając wciąż na nowo: „Tego sobie nie wybaczę”.

Boże przebaczenie to nie kwestia rachunków „winien – ma”. To nie sprawa uwolnienia od poczucia winy i wprowadzenia w pozytywny nastrój. To nie terapia mająca na celu radzenie sobie z problemami w życiu. Boże przebaczenie to nowe stworzenie, to dar nowego serca i nowego ducha, to wyzwolenia od siebie samego, to ożywienie tego, co po ludzku jest sparaliżowane, obumarło we nas, to uzdrowienie pamięci, woli, uczuć. Po ludzku to niemożliwe. Dzisiejsza Ewangelia pokazuje nam, kto jest w mocy odpuścić nasz grzech.  

Kategorie: Adwent