Symeon gotowy odejść

W Liturgii Godzin na zakończenie ostatniej modlitwy dnia – komplety – modlimy się słowami Symeona z dzisiejszej Ewangelii: „Teraz, o Panie, pozwól odejść” (Nuc dimittis). Wyrażamy naszą gotowość odejścia, co w kontekście bliskiego zaśnięcia jest aktem ufnego zawierzenia Bogu nie tylko swojej najbliższej przyszłości, jaką jest noc. W jakim stopniu te słowa Nuc dimittis są wyrazem naszej rzeczywistej gotowości odejścia? Kiedy do takiej gotowości dojrzewamy? Pytania może zbyt osobiste, dlatego spróbujmy odnieść je do Symeona.

Symeon uświadamia nam najpierw, że jesień życia nie jest wcale czasem bierności i apatii. On sam żyje w ciągłym oczekiwaniu na wypełnienie się w jego życiu Bożej obietnicy ujrzenia przed śmiercią Mesjasza Pańskiego (w. 26). Żyje nadzieją, że Bóg wypełni w jego życiu swoje słowo obietnicy. Nadzieja wymaga jednak jego aktywności. Wyjścia z domu, pójścia do świątyni, bycia między ludźmi, zainteresowania się nimi, czynienia wciąż miejsca dla nich w przestrzeni swego życia. Symeon nie jest zakładnikiem siebie, swoich dolegliwości i chorób, swojej przeszłości z sukcesami i rozczarowaniami. Jest otwarty na życie, na przyszłość, na ludzi. Jest otwarty na Ducha Świętego, Jego natchnienia, prowadzenie, słowa. Aż trzykrotnie zostaje podkreślone działanie Ducha Świętego w jego życiu (ww. 25-27) – Symeon jest prawdziwym charyzmatykiem, który nie stawia żadnych granic Bogu.

Spotkanie Symeona z Dzieciątkiem Jezus jest pełne czułości, bliskości, słodyczy. Jedno zdanie: „on wziął Je w objęcia” (w. 28). Słowa są za małe – potrzeba oczu serca, by tę scenę kontemplować. Nawet o Maryi nie czytamy w Ewangelii, że wzięła Jezusa w swoje ramiona. Oczywiście, że tak było, bo przecież jako mama nie tylko brała w ramiona swoje Dziecko, ale i tuliła, pieściła, całowała. Ale nigdzie nie zostało to wyrażone wprost słowem – tylko o Symeonie pisze się, że „wziął w swoje ramiona” Jezusa. Bóg na rękach człowieka, Stwórca świata w ramionach stworzenia, Wszechmocny w kruchych dłoniach starca. Mając Boga w swoich dłoniach, w swoich ramionach, człowiek jest gotowy odejść z tego świata. Nie w pustkę, ale w życie, którym jest Bóg. To nie jest tylko scena z „Ewangelii dzieciństwa”. W każdej Eucharystii Jezus pragnie znaleźć się w naszych dłoniach: „Bierzcie i jedzcie, to jest moje Ciało za was wydane”. Bóg wydaje się w nasze dłonie, ramiona, jako nasze życie. Mając Boga w rękach, mogę wraz z Symeon powiedzieć: „moje oczy ujrzały Twoje zbawienie” (w. 30), dlatego mogę zakończyć swój dzień, swoje życie, które jest nasycone Twoim życiem, miłością, obecnością.    

Jest w tym spojrzeniu Symeona jakaś głęboką mądrość. Ona płynie z Bożej mądrości, z natchnienia Ducha Świętego (w. 27). On patrzy na życie z perspektywy nie śmierci, lecz spotkania z Jezusem, który jest życiem i zmartwychwstaniem (w w. 34 mamy słowo anastasis tłumaczone w Biblii Tysiąclecia jako „powstanie”, które stanie się pierwszym terminem na określenie zmartwychwstania Jezusa). Dzieli się tym spojrzeniem z Maryją. Pomaga jej swoim słowem spojrzeć mądrze na życie, przyszłość, Jej Dzieciątko (ww. 34-35). Starzec, który mówi kilkunastoletniej Matce o cierpieniu, bólu serca, sprzeciwie. Ale w tych słowach jest głęboki pokój, pewność Bożej obecności, przekonanie o wiarygodności Bożego słowa, które nierzadko jak miecz będzie przenikał duszę Maryi. Mądrość życia, która patrzy realistycznie na świat, dostrzegając się i mierząc z przeciwnościami życia, ale czyni to z pokojem i ufnością serca, że historia świata i każdego człowieka znajduje swoje wypełnienie i spełnienie w Bogu.

To jest wielka łaska móc na zakończenie dnia powiedzieć z przekonaniem w sercu za Symeonem: „Teraz, o Panie, pozwól, odejść”. Dlatego też prosimy Maryję – Tę, która była świadkiem wyznania Symeona – by „modliła się za nami, grzesznymi, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen”.