Podejście Jezusa do chorych

Dzisiejsza Ewangelia przedstawia historię uzdrowienia człowieka z jakimiś zaburzeniami psychicznymi, które w tamtym czasie, wobec nieznajomości uwarunkowań ludzkiej psychiki, były przypisywane jakiejś wyższej sile określanej mianem „demona” (daimonia), a w konsekwencji taką osobę uznawano za „opętaną”, dosłownie daimonizomenos – „zdemonizowaną” (ww. 15.16.18). W przypadku chorego spod Gerazy ewangelista stwierdza, że jest on „w duchu nieczystym” (w. 2), czyli pozostaje pod wpływem działania sił (w w. 13 mówi się o nich w liczbie mnogiej – „duchu nieczyste”), które wpływają destrukcyjnie na psychikę tego człowieka, jego ciało, jego komunikację i relacje z innymi ludźmi, jego sytuację społeczną. Mieszka stale w grobowcach (ww. 3.5), co obrazowo pokazuje, iż za życia jest już pogrzebany przez ludzi, którzy traktują go jako zagrożenie dla siebie (ww. 3.4). Uzdrowienie tego człowieka następuje przez egzorcyzm, czyli wyrzucenie z niego z owych „duchów nieczystych” (w. 13). Warto jednak spojrzeć na historię uzdrowienia tego chorego nieco szerzej i przyjrzeć się, w jaki sposób Jezus podchodzi do ludzi chorych.

Pierwszy kontakt tego chorego z Jezusem jest mało sympatyczny, mało przyjazny. Język ciała jest nadzwyczaj poprawny: podbiega do Jezusa i „oddaje Mu pokłon” (w. 6) – grecki czasownik proskyneō wyraża gest uznania wyższości i władzy Jezusa, jest gestem, którym normalnie oddaje się komuś cześć. W tym przypadku z językiem ciała nie współgra, wręcz jest w sprzeczności, język mowy. Ten chory ma potrzebę kontaktu z  ludźmi, pragnie życia, szuka pomocy, ale jego język jest pełen agresji, wściekłości, inwektyw i gróźb (w. 7). Jezus nie słyszy jednak tylko jego krzyków i gróźb – Jezus słyszy jego cierpienie. Nie ucieka przed jego agresją werbalną, nie poddaje się lękowi wobec jego zachowania, które przeraża, szokuje i blokuje, lecz wsłuchuje się w jego ból, odrzucenie, bezradność. Jezus przyzwala, by ten chory odreagował na Nim, by wyładował na Nim całą swoją frustrację i niezadowolenie, by potraktował Go tak, jak sam był traktowany przez społeczność, która go odrzucała (por. w. 7).

Już w tym momencie można powiedzieć, że proces leczenia nie tylko zaczyna się, ale też dokonuje się przez wysłuchanie chorego. Postawa Jezusa wobec chorego Gerazeńczyka podpowiada coś więcej. Uzdrowienie bowiem dokonuje się przez dialog, którego celem jest odzyskanie przez chorego własnej tożsamości, godności i indywidualności. Pierwsze słowo, które Jezus kieruje do chorego, jest pytaniem: „Jak ci na imię?” (w. 9). Jezus w ten sposób czyni coś więcej, niż tylko nawiązuje osobowy kontakt z osobą cierpiącą w celu przeprowadzenia wywiadu. Każda choroba w istocie pozbawia człowieka osobowości, podmiotowości, tożsamości. Paradoksalnie, każdy chory personalizuje chorobę, która w nim otrzymuje swoją własną historię, swój własny indywidualny rys, specyfikę. Jezus ten proces depersonalizacji chorego zatrzymuje i odwraca pytaniem o imię. Dla Jezusa chory nie jest „przypadkiem”, ale ma konkretne imię, twarz, historię życia. Jest podmiotem, a nie przedmiotem w procesie leczenia. Uzdrowienie chorego Gerazańczyka jest egzorcyzmem, ale Jezus dokonuje go bez sięgania po jakieś ryty i formuły magiczne, materie i gesty egzorcyzmujące. W zamian za to jest relacja osobowa, spotkanie, dialog, w którym Jezus pomaga choremu odkryć własną tożsamość w chorobie (w. 9) oraz włącza go w proces terapeutyczny, pozwalając mu na wyrażenie swojej opinii na temat działania leczniczego (w. 10). Nie znaczy to, że rozmowa ma zastąpić terapię farmakologiczną czy zabieg operacyjny. Chodzi o osobową relację z chorym, a nie przedmiotową, czysto techniczną, odhumanizowaną.

I ostatnia myśl – bardziej na zasadzie zasygnalizowania problemu podejścia do chorych w społeczeństwie, którzy są nierzadko postrzegani jako ciężar, a i sami mogą swoim przeżywaniem choroby uczynić z niej „ciężar nie do uniesienia” dla najbliższych. Sprawa jest  delikatna, złożona, niepoddająca się prostym ocenom, ale tym bardziej zwróćmy uwagę na finał dzisiejszej Ewangelii, który stawia pytanie o koszty leczenia. Ceną uzdrowienia chorego Gerezeńczyka była dwutysięczna trzoda świń, która skończyła w jeziorze (w. 13). Dla społeczności Gerazy cena zbyt wysoka i dlatego wypraszają Jezusa ze swych granic (w. 17). Wcześniej nie potrafili przyjąć człowieka chorego z powodu jego stanu zdrowia, jego zachowania nieakceptowalnego społecznie, wyzwań, jakie niosła jego choroba, kosztów, jakie musieliby ponieść, by mógł żyć z nimi, między ludźmi, a nie w grobowcach, między zmarłymi. Jezus przywraca uzdrowionego społeczności, która widzi go, jak „siedzi ubrany i przy zdrowych zmysłach” (w. 15). Wcześniej nie potrafili mu pomóc, nie czuli się na siłach, jakby ta sytuacja ich przerastała. A może w punkcie wyjścia była zupełnie inna myśl, która dotyka już nie Gerezańczyków, ale nasze społeczeństwo: zbyt duże koszty, obciążenie, mamy własne życie, prawo do komfortu, więc trzeba usunąć, jeśli nie fizycznie, to przynajmniej sprzed oczu, z przestrzeni publicznej, by nie drażnił, irytował czy wzbudzał wyrzuty sumienia. To jest pytanie o człowieczeństwo – nasze człowieczeństwo.