(Nie tylko) wielkopostna apostazja

Już na samym początku Wielkiego Postu Jezusa wskazuje nam kres tych czterdziestu dni: „Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć, … zostanie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie” (w. 22). Niby to wiemy, ale wciąż na nowo musimy wsłuchiwać się w tę zapowiedź – pierwszą z trzech – męki, śmierci i zmartwychwstania Jezusa, by uświadomić sobie, co jest celem drogi krzyża – nie śmierć, ale zmartwychwstanie. Nie jest to tylko droga Jezusa, ale też Jego ucznia – nasza droga. To, co Jezus przeżył we własnej osobie, mamy również i my przeżyć na naszej drodze życia, także tej wpisanej w tegoroczny Wielki Post. Jezus mówi te słowa do każdego z nas, do „wszystkich” (w. 23): „Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje”.

W tym wezwaniu zwróćmy uwagę na słowo o „zaparciu się siebie”. Użyty tu czasownik arneomai pozwala na mówienie o swoistym akcie apostazji – „zapierając się siebie” w istocie „odstępuję od siebie, wyrzekam się siebie”. A więc nie myślę o sobie, wyrzekam się swoich potrzeb, pragnień, pożądań, swoich wyobrażeń o osobistym dobru, szczęściu, sukcesie, swoich ambicji dominacji, władzy, posiadania. Brzmi to karkołomnie. Gdzieś trudno nam się na to zgodzić. A jeśli nasza apostazja, do której wzywa nas Jezus, jest w istocie afirmacją nas samych?

A tak można odczytywać wezwanie Jezusa, skoro „zaparciu się siebie samego” ma towarzyszyć „branie co dnia swego krzyża”. Okolicznik czasu „co dnia” podpowiada, że „krzyż” w wypowiedzi Jezusa ma sens przenośny. Chodzi o codziennie doświadczane trudności, przeciwności, cierpienia, poniżenia, które mamy przyjąć w naszym życiu. Paradoksalnie, zapierając się siebie, w istocie przyjmujemy siebie, akceptujemy to wszystko, co stanowi nasze życie, także w wymiarze trudu, wysiłku, ofiary. W innym miejscu Jezus powie swoim uczniom o konieczności „wzięcia na siebie Jego jarzma” (Mt 11,29). Część komentatorów chce widzieć w tym „jarzmie” określenie obowiązków uczniów Jezusa, ale bardziej chodzi tu o przykazanie miłości, które wymaga przyjęcia tych wszystkich osób nam danych i zadanych przez Boga. Zapierając się siebie, w rzeczywistości otwieramy się na innych, przeżywamy siebie w relacji z innymi osobami.

Tak rozumiane „zaparcie się siebie” będzie odwróceniem apostazji Piotra, do której dojdzie w czasie procesu Jezusa. Ten sam czasownik arneomai pojawia się bowiem w odniesieniu do osoby Piotra, kiedy ten na dziedzińcu arcykapłana „wyprze się” osoby Jezusa, mówiąc: „Kobieto, nie znam Go” (Łk 22,57). Piotr „nie zaparł się siebie”, lecz „wyrzekł się” Jezusa. Odwracając tę sytuację, możemy powiedzieć, że nasze „zaparcie się siebie” będzie oznaczało nasze „przyznanie się” do Jezusa. Nie tylko słowem, ale także czynami. Chciałoby się powiedzieć „nogami”, skoro Jezus dwukrotnie mówi o swoim uczniu jako tym, który „idzie za Nim” i „podąża za Nim” (czasownik akoloutheō przetłumaczony w Biblii Tysiąclecia jako „naśladować” jest terminem określającym „pójście za” Jezusem w momencie powołania pierwszych uczniów). Czyli nasze „branie co dnia swego krzyża” ma dokonywać się na drodze, na której idziemy za Jezusem, podążamy Jego śladami, idziemy Jego drogą krzyża. Może w ten sposób wchodzimy w doświadczenie Szymona z Cyreny, na którego „włożono krzyż, aby niósł go za Jezusem” (Łk 23,26). Ktoś powie, że to zbyt śmiała myśl, ale Jezus identyfikuje się z krzyżem naszej codzienności, rozpoznając w nim swój krzyż. A skoro tak, to Jezus wyzywa nas do „brania co dzień” nie tyle „swego krzyża”, co „Jego” – Chrystusowego – krzyża. Tak „zapierając się siebie”, będziemy przyznawali się do Jezusa.

Kategorie: Wielki Post