Pewien człowiek znalazł jajko orła. Zabrał je i włożył do gniazda kurzego w zagrodzie. Orzełek wylągł się ze stadem kurcząt i wyrósł wraz z nimi.

Orzeł przez całe życie zachowywał się jak kury z podwórka, myśląc, że jest podwórkowym kogutem. Drapał w ziemi szukając glist i robaków. Piał i gdakał. Potrafił nawet trzepotać skrzydłami i fruwać kilka metrów w powietrzu. No bo przecież, czy nie tak fruwają koguty?

Minęły lata i orzeł się zestarzał. Pewnego dnia zauważył wysoko nad sobą, na czystym niebie wspaniałego ptaka. Płynął elegancko i majestatycznie wśród prądów powietrza, ledwo poruszając potężnymi, złocistymi skrzydłami.

Stary orzeł patrzył oszołomiony.

– Co to jest? – spytał kurę stojącą obok.

– To jest orzeł, król ptaków – odrzekła kura. – Ale nie myśl o tym. Ty i ja jesteśmy inni niż on.

Tak więc orzeł więcej o tym nie myślał. I umarł wierząc, że jest kogutem w zagrodzie.

Potrzeba spojrzenia w górę, w stronę słońca, trzeba poczuć bijące w twarz ciepło, poczuć wiatr we włosach, zobaczyć przestrzeń, które wyłania się poza horyzontem.

Dla chrześcijanina spojrzenie w górę nabiera jeszcze inne znaczenia.

Jeśliście razem z Chrystusem powstali z martwych, szukajcie tego, co w górze, gdzie przebywa Chrystus, zasiadając po prawicy Boga. Dążcie do tego, co w górze, nie do tego, co na ziemi. Umarliście razem z Chrystusem i wasze życie jest ukryte z Chrystusem w Bogu. Gdy się ukaże Chrystus, nasze życie, wówczas i wy razem z Nim ukażecie się w chwale (Kol 3,1-4).

Te słowa słyszymy w kontekście świąt Zmartwychwstania Pańskiego. Św. Paweł kreśli perspektywę dotyczącą tego, co za progiem śmierci, jeśli podążamy za Chrystusem.

A podążać za Chrystusem w górę trzeba nam już teraz. Bo Jezus już za życia fizycznie, dosłownie szedł w góry, chodził po górach. A zatem Jego spojrzenie było wielokrotnie spojrzeniem z góry, w dal, poza horyzont.

Jezus chodził po górach – to żadne zaskoczenie, jeśli spojrzymy na ukształtowanie Palestyny. Z Galilei do Jerozolimy idzie się przez Góry Samarii i Giboa.

Sama Jerozolima leży na wysokości ponad 800 m n.p.m.; jeśli mierzyć od Jerycha leżącego w depresji, to mamy przewyższenie tysiąca metrów.

Kilka gór wiąże się z ważnymi momentami w życiu Jezusa: Kazania na Górze, przemienienie na górze Tabor, Góra Oliwna.

Sam koniec ziemskiego życia Jezusa związany jest z górami – dźwigał krzyż na górę Golgoty, wstąpił do nieba z Góry Oliwnej.

Już to zestawienie pokazuje nam, że Jezus był związany z górami, góry pojawiały się w kluczowych momentach Jego życia, Jego ziemskie życie zawiera się między górami – od poczęcia licząc (góra nawiedzenia – Maryja poszła z pośpiechem w góry, niosąc w swoim łonie Jezusa) aż do góry wniebowstąpienia; czy też od góry kuszenia (początek działalności publicznej) aż do ostatniej góry wniebowstąpienia, na której Jezus potwierdza mandat misyjny apostołów.

Gdyby przyjąć tę szeroką klamrę – od poczęcia do śmierci na krzyżu – wówczas mamy góry, na których Jezus jest razem ze swoją Matką Maryją – góra nawiedzenia i góra krzyża.

W czasie tych rekolekcji będziemy chcieli pójść w góry za Jezusem razem z Maryją. Jezus będzie nie tylko naszym przewodnikiem. Będziemy chcieli na nowo doświadczyć tej prawdy, że Jezus jest naszą drogą, celem, górą.

Przed nami w kolejne dni, poczynając od niedzieli:

góra nawiedzenia; góra powołania; góra kuszenia; góra błogosławieństw (środa – dzień chorych), góra przemienienia, góra Oliwna, góra wniebowstąpienia, na koniec – góra Golgoty.

Na każdej z tych gór będziemy chcieli odkryć jakąś prawdę o człowieku, będziemy chcieli na tę prawdę spojrzeć góry – nie tylko naszymi oczami, ale oczami Jezusa. Pozwolić Mu, by On nas prowadził, pokazywał nam nowe przestrzenie, nowe możliwości bycia i życia.

  • góra nawiedzenia – uwielbienia
  • góra powołania – obecności
  • góra kuszenia – wolności
  • góra błogosławieństw – wolności
  • góra przemienienia – wiary
  • góra Oliwna – obdarowania
  • góra wniebowstąpienia – świadectwa
  • góra Golgoty – miłości.

To jest nasza trasa rekolekcyjnej wędrówki. To są rzeczy, na które będziemy chcieli zwrócić uwagę. To są perspektywy życia, których miarą jest Chrystus.

1. Góra Abrahama

Ruszyć w drogę w góry. Potrzebna jest decyzja, która nierzadko wymaga odwagi pójścia w nieznane. Dla chrześcijan wzorem, archetypem wędrowca jest Abraham.

„Wyjdź z twojej ziemi… pójdź do kraju, który ci wskażę…”. To wezwanie ze strony Boga otwiera jego drogę życia ku spełnieniu obietnicy. Idzie w nieznaną przyszłość, ale ta jest pisana potrójną obietnicą Boga: ziemi, potomstwa i błogosławieństwa. Idzie w przyszłość, z której przychodzi Bóg.

Jakie napotyka trudności na tej drodze?

Paradoksalnie, najtrudniej jest ruszyć, powstać, wyjść. Abraham ma w tym momencie 75 lat. Jest całkowicie poddany swemu ojcu Terachowi, który bierze Abrahama i pozostała rodzinę, wyrusza z Ur i niespodziewanie zatrzymuje się w Charanie. Jakby nie było przyszłości przed Abrahamem. Do tego jest on podeszły w latach, Sara również, i jeszcze bezpłodna. Można się poddać, można ulec beznadziei. Ale jeśli się nie ruszy w drogę, nie ma szansy na żadne nowe perspektywy.

Droga jest długa. W przypadku Abrahama można rzec, że jest on ciągle w drodze, nawet jak już wejdzie do ziemi obiecanej. Gdzie jest problem? W niespełnionej obietnicy. Ziemia – wchodzi, ale za chwilę wychodzi (głód, oddaje najlepszą część Lotowi); potomstwo – próżne nadzieje; błogosławieństwo – raczej zagrożenie ze strony tubylczej ludności.

Pojawia się pokusa – wziąć sprawy w swoje ręce. Najlepiej widać to na przykładzie potomstwa – sługa Eliezer, później Izmael, syn z niewolnicy Hagar. Jak trudno żyć obietnicą, która zacznie się realizować dopiero wtedy, gdy Abraham będzie miał 99 lat.

Gdy będzie już syn, Izaak, wówczas zrodzi się inna trudność, którą najlepiej ilustruje wędrówka Abrahama na górę Moria. Rdz 22 budzi wiele emocji, podejrzenie o okrucieństwo Boga, który domaga się ofiary z syna, szokuje nas ślepe posłuszeństwo Abrahama.

Warto jednak zwrócić uwagę na szczegóły dotyczące tej wędrówki na górę Moria.

Najpierw polecenie – jakby powtórka Rdz 12. Co się wydarzyło? „Mój syn” – już nie jako dar obietnicy, lecz jako własność. Odkryć na powrót syna jako dar od Boga.

„Na górę, którą ci dam zobaczyć” – Bóg poprzedza Abrahama w drodze. Patriarcha idzie w to miejsce, które już jest znane Bogu, Bóg tam na niego czeka.

Czasownik „widzieć” – wiara jako spotkanie spojrzenia człowieka i spojrzenia Boga, jako patrzenie na świat oczyma Boga.

Abraham w drodze dochodzi do granic swojej egzystencji – ale w tym może rzucić wyzwanie Bogu, jego prośba jest w pełni uzasadniona. Mówi do syna: „Bóg upatrzy sobie jagnię na ofiarę” – czas przyszły. Niech Bóg okaże się wiarygodny. Taka postawa ma sens tylko wtedy, gdy my jesteśmy wierni, radykalni, bezkompromisowi w pójściu za głosem Boga.

Abraham złożył ofiarę – „Abraham wrócił do swych sługi wyruszywszy razem z nimi w drogę, poszedł do Beer-Szeby”. Wraca sam – Izaak ocalony, ale ofiara złożona. Abraham na powrót staje się człowiekiem obietnicy – żyjący słowem Boga, któremu zawierzył.

2. Góra Boga

Góra Moria – góra świątynna w Jerozolimie – ona znajduje się na wyciągnięcie naszej ręki, parę kroków od nas. To ołtarz, na którym sprawowana jest Najświętsza ofiara. To jest góra Moria Boga, który złożył w ofierze swego Syna.

„Bóg tak umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale życie wieczne miał”.

Próg, którego nie przekroczył Abraham, przekracza Bóg.

Jan Paweł II w „Tryptyku rzymskim”.

O Abrahamie, który wstępujesz na to wzgórze w krainie Moria,
jest taka granica ojcostwa, taki próg, którego ty nie przekroczysz.
Inny Ojciec przyjmie tu ofiarę swego Syna.
Nie lękaj się, Abrahamie, idź dalej przed siebie
i czyń, co masz czynić.
Ty będziesz ojcem wielu narodów,
czyń, co masz czynić, do końca.

Bóg w ofierze swego Syna nie zostawia nam tylko wzór i przykład. To jest góra Moria – z hebrajskiego „Pan dał się zobaczyć”. W ofierze swego syna Pan Bóg objawia swoją miłość, przebaczenie, życie.

Miłość szaleńcza. Bóg staje się człowiekiem. Bóg uniża się, ogałaca się. Dla nas staje się ubogim, by nas swoim ubóstwem ubogacić.

Miłość pokorna, która zgadza się na odrzucenie, wykluczenie, pogardę. Miłość, która jest w drodze, w poszukiwaniu człowieka, tego zagubionego.

Miłość ofiarna, życiodajna – Bóg umiera dla mnie, z miłości do mnie, za moje grzechy. Bezinteresowna – bez pytania „dlaczego”. Wierna – Bóg jest wierny, nawet gdybyśmy my się zapierali, On nie może zaprzeć się samego siebie. Miłość do końca.

Ołtarz w Starym Testamencie był wykonany z nieciosanego kamienia. Chodziło o miejsce uczynione nie ludzką ręką, lecz podarowane przez Boga. Ta skała ołtarzowa miała nawiązywać swoim wyglądem do góry, na której Pan daje się zobaczyć człowiekowi. Góra Moria.

Nasz kościół, ołtarz w nim znajdujący się to nasza góra Moria, na której Pan daje się zobaczyć. Daje się zobaczyć w Eucharystii. Przystępujemy do góry, na której Pan daje słyszeć swój głos. Do góry, na której składa w ofierze swego Syna. Do góry, która jest objawieniem miłości Boga do świata.

Wchodzę na górę Miłości ukrzyżowanej, na górę Eucharystii.

3. Góra Eucharystii

Trzeba mi wyruszać z domu na Eucharystię, na tę górę, szczyt Bożej miłości. Jaki jest sens uczestniczenia w Eucharystii?

Nie chodzi wcale o zadośćuczynienie obowiązkowi niedzielnej Mszy świętej.

Chodzi o spojrzenie z góry oczyma Boga na doliny i niziny naszego życia.

O otwarcie się na dar i obietnicę – Eucharystia jako dziękczynienie. Żyję dzięki łasce Boga. Z perspektywy góry Eucharystii patrzę na swoje życie i widzę w nim działanie Boga, Jego obecność, Jego dary. Innych i siebie postrzegam jako dar.

O spotkanie z Bogiem. Ta góra Eucharystii zaspokaja odwieczne pragnienie spotkania człowieka z Bogiem. Bo nie o górę chodzi, ale o Osobę – osobę Jezusa Chrystusa. Autor Listu do Hebrajczyków wyjaśnia, ze Jezus jest nie tylko ofiaręą ale też kapłanem i ofiarnikiem. Jako prawdziwy człowiek ogarnia w sobie nas wszystkich. W Nim jesteśmy obecni my wszyscy.

Ale zarazem – prawdziwy Bóg – On jest świątynią, w której składane są nasze dary. W Jezusie Chrystusie dochodzi do prawdziwego spotkania Boga i człowieka. Rodzi się wspólnota.

To na górze Eucharystii doświadcza się zjednoczenia z Bogiem i człowiekiem, pojednania, wspólnoty. Ta jedność budowana jest przez Chrystusa – od wewnątrz – przez słowo, które do nas kieruje, przez słuchanie tego słowa; przez Ciało, którym nas karmi. Patrzymy na siebie oczami Chrystusa, poprzez pryzmat Jego słowa. Z tej góry Jezus otwiera nas na nowe perspektywy, możliwości życia.

Ta góra Eucharystii nas przemienia – to Chrystus przemienia nas w siebie. Ale trzeba ruszyć w drogę, trzeba przyjść i wejść na tę górę Eucharystii.

Jest jeszcze inny wariant opowiedzianej na początku historii o orle, który stał się kurą.

Pewien człowiek złapał raz młodego orła i umieścił go wraz ze swoimi kurami w kurniku. Po krótkim czasie orzeł zaczął zachowywać się jak kury i jak one wydziobywał ziarenka z ziemi. Po upływie kilku miesięcy zagrodę odwiedził przyrodnik, który stwierdził natychmiast:

– Ten ptak to orzeł.

– Lecz jak wychowałem go na kurę. Oduczył się nawet fruwać.

– Nie – powiedział tamten. – Spójrz na te potężne skrzydła! On jest i pozostanie orłem, ponieważ posiada serce orła!

Wiele razy próbował on podrzucać orła z rozmachem w powietrze, z dachu kurnika, z balkonu… lecz za każdym razem orzeł spoglądał  w stronę kur, skakał lub sfruwał w dół, dalej dziobiąc ziarno. Przyrodnik nie dawał za wygraną. Następnego ranka wspiął się z nim na górę. Właśnie wschodziło słońce. Uniósł on orła i rzekł:

– Leć, orle, ty należysz do nieba,  nie do ziemi!

Orzeł zadrżał, jakby napełniło go nowe życie. Jednak nie odlatywał. Wtedy ów człowiek ujął głowę orła i skierował ją w stronę słońca. Orzeł wydał nagle krzyk, wzniósł się na swoich potężnych skrzydłach w powietrze, leciał wyżej i wyżej, i więcej już nie powrócił.