O chorobie beznadziei

Jan ewangelista nie precyzuje, na co cierpi chory mężczyzna uzdrowiony przez Jezusa przy sadzawce Betesda w Jerozolimie. Czytamy tylko, że choroba ta towarzyszy mu już 38 lat (w. 5). Fakt, że leży na łożu (w. 6), pozwala sądzić, że chodzi o osobę kaleką, częściowo sparaliżowaną. Czy jednak rzeczywiście jego choroba sprowadza się tylko do ułomności fizycznej?

Można bowiem odnieść wrażenie, że paraliż dotyka nie tylko kończyn tego chorego. Ewangelista pisze o nim, że przez ten cały czas „trzyma się on swojej choroby” – tak można przetłumaczyć greckie zdanie z w. 5, oddane w Biblii Tysiąclecia jako „cierpiał na swoją chorobę”. W pewnym sensie ułomność staje się przedmiotem jego jedynej troski, strzeże ją, kultywuje, nie wierzy, że jest w stanie z niej wyjść. Pozostaje wprawdzie w pobliżu sadzawki Betesda, której wody mają przynieść uleczenie, ale nie wierzy w to, że jest w stanie dotrzeć do nich, gdy zostaną poruszone. Brakuje mu pomocy w postaci drugiego człowieka, który podprowadziłby go do wody, zanim ktoś inny go wyprzedzi (w. 7). Paraliż dotknął jego wnętrza. Poddał się rezygnacji i beznadziei, nie ma w nim pragnienia życia.

Zaskakuje jego odpowiedź na pytanie Jezusa: „Czy chcesz wyzdrowieć?” (w. 6). Należałoby się spodziewać jednoznacznej odpowiedzi, tymczasem chromy jakby nie słyszał pytania i zaczyna narzekać, że „nie ma człowieka”, że „ktoś inny wstępuje przed nim” do wody (w. 7). Jest on zagubiony swojej chorobie, czuje się pokrzywdzony przez innych, widzi problem nie w chorobie, która go dotyka, lecz w ludziach, którzy są lub ich nie ma przy nim. Jakby to była ich wina, że tak długo choruje, bo go nie dostrzegają, bo nie chcą mu pomóc. Jakby nie słyszy pytania Jezusa o to, czy chce wyzdrowieć. Przywiązanie do choroby sprawia, że nie wie, czego chce dla siebie. Konieczne jest zatem uzdrowienie wewnętrzne, które uwolni go od beznadziei, wyzwoli jego wolę, uleczy jego spojrzenie na drugiego człowieka.

W tym świetle znaczące są słowa, które Jezus powie uzdrowionemu po znalezieniu go w świątyni: „Oto wyzdrowiałeś. Nie grzesz więcej, aby ci się coś gorszego nie przydarzyło” (w. 14). Chromy chodzi, a zatem uzdrowienie jest dla niego namacalnym faktem. W tym kontekście powiedzenie przez Jezusa byłemu już chromemu, że wyzdrowiał, pokazuje, że rzeczywistym jego problemem był grzech beznadziei i rezygnacji. Został z niego wyzwolony, dlatego nie może do niego powracać.

Jezus znajduje uzdrowionego w świątyni (w. 14). Nie jest powiedziane, co go tam skierowało, ale ta obecność poświadcza, jak dalece zmieniło się jego życie. Jest człowiekiem wolnym, samodzielnym, zdolnym do działania. Nie jest już więcej wykluczony ze społeczności, lecz zostaje dopuszczony na teren świątyni, a tym samym do relacji z Bogiem. Można przypuszczać, że przyszedł do świątyni motywowany wdzięcznością Bogu za doznane uzdrowienie. Nie mógł go wypowiedzieć wobec Jezusa, bo Ten, zaraz po uzdrowieniu, opuścił tłum oblegający sadzawkę Betesda (w. 13). Pytany przez Żydów o tożsamość Tego, który kazał mu wstać i chodzić, uzdrowiony nie był w stanie wskazać imienia Jezusa. Poznaje je dopiero przy spotkaniu z Jezusem w świątyni. Tak dochodzi do pełnego poznania Jezusa i świadczy o Nim wobec Żydów jako „Tym, który uczynił go zdrowym” (w. 11).

I na koniec kilka pytań do osobistej refleksji. Jak zareaguję na stwierdzenie, że postać człowieka chromego z dzisiejszej Ewangelii to swoiste lustro, w którym mogę zobaczyć siebie? W jakim stopniu pośrodku doświadczeń życiowych jestem otwarty na Boga i drugiego człowieka? Czy przypadkiem nie zamykam się w sobie, odsuwam się od innych, pielęgnuję swoje zranienia? Co jest moim łożem, na którym spoczywam?

Kategorie: Wielki Post