Przed nami dzisiaj ostatnia z antytez wypowiedzianych przez Jezusa w Kazaniu na Górze: wezwanie do miłowania nieprzyjaciół. Jako ostatnia stanowi ich zwieńczenie i cel. Spróbujmy postawić się w miejsce pierwszych słuchaczy Jezusa i wyciągnąć pewne wnioski ze słów, którymi Jezus uzasadnia przykazanie miłości nieprzyjaciół.

Pierwsze rzecz, tożsamość owych „nieprzyjaciół”. W Starym Testamencie nie znajdziemy nigdzie bezpośredniego wezwania do niemiłowania nieprzyjaciół. Bardziej takie myślenie brało się z wnioskowania, iż skoro mamy „miłować bliźniego swego” (Kpł 19,18), to nie jesteśmy zobowiązani do miłowania nieprzyjaciela. Bliźnim był ktoś, z kim było się związanym więzami krwi w ramach rodziny, a w konsekwencji w ramach plemienia (pokolenia) i narodu izraelskiego. Nieprzyjacielem pozostawała każda osoba będąca poza tym kręgiem. Oczywiście, za nieprzyjaciela uznawało się każdą osobę wrogo nastawioną, tym bardziej, gdy dopuszczała się przemocy. Takie podwójne rozumienia „nieprzyjaciela” funkcjonowało w czasach Jezusa, który kwestionuje miłowanie tylko „tych, którzy nas miłują” (Mt 5,46), a więc są nam przyjaźni, oraz tylko tych, którzy są „naszymi braćmi” (w. 47). Zatem Jezus swoim przykazaniem miłości nieprzyjaciół zaprasza nas do wyjścia poza krąg osób, które są nam życzliwe, przyjaźnie nastawione, z którymi pozostajemy związani nie tylko więzami krwi, ale też nićmi sympatii, wzajemnego zrozumienia, troski i przyjaźni. Nieprzyjacielem niekoniecznie musi być od razu ktoś nam wrogi – wystarczy, że jest „inny” w swoim myśleniu, wartościowaniu, przekonaniach politycznych, doświadczeniach religijnych, postrzeganiu swojej tożsamości. To do tych osób Jezus odnosi wezwanie: „Miłujcie waszych nieprzyjaciół” (w. 44).

Druga sprawa, na czym ma polegać owo miłowanie? Tu potrzeba pewnej wyobraźni miłości, pewnej odwagi w miłowaniu. Ale gdyby trzymać się słów Jezusa z dzisiejszej Ewangelii, to wskazuje on dwa, a właściwe trzy konkretne działania.

Pierwszym jest modlitwa: „miłowanie nieprzyjaciół” jest tożsame z „modlitwą za tych, którzy nas prześladują” (w. 44). Niby prosta rzecz, ale w praktyce oznacza ona „błogosławienie tym, którzy nas przeklinają”, jak odnotowuje to ewangelista Łukasz w swoim zapisie tej programowej mowy Jezusa (Łk 6,28). Św. Paweł powie wprost: „Błogosławcie, a nie złorzeczcie” (Rz 12,14). Błogosławić to prosić Boga, by czynił dobrze drugiemu, by otaczał go swoją łaską, życzliwością, miłością i pokojem. Łatwo o taką modlitwę za bliskich, przyjaznych nam ludzi. Znaczne trudniej, gdy chodzi o „nieprzyjaciół”.

Drugie działanie zawiera się w „pozdrawianiu nie tylko swych braci” (Mt 5,47). Pozdrowienie jest formą błogosławieństwa, ale też jest wyrazem życzliwości, otwartości, gotowości przyjęcia drugiego. W spotkaniu kluczowy jest pierwszy moment, w którym o naszej postawie wobec drugiego mówi już samo nasze spojrzenie, ton głosu, gest ręki, a co dopiero słowa. Słowa pozdrowienia są przestrzenią miłości, uważności, przyjęcia i akceptacji. Możemy się różnić, ale jesteśmy siostrami i braćmi niezależnie od naszych przekonań.

I to jest to trzecie działanie, które odkrywamy w postawie Boga Ojca wobec nas wszystkich. Miłość nieprzyjaciół jest drogą do doświadczenia w naszym życiu prawdy, iż jesteśmy „synami [dziećmi] Ojca naszego, który jest w niebie” (w. 45). Bóg jest wolny od faworyzowania, uprzywilejowywania, dzielenia, wyróżniania, co doświadczamy w prostej prawdzie obdarowania przez Boga deszczem i słońcem każdego człowieka, zarówno złego jak i dobrego, sprawiedliwego jak i niesprawiedliwego (ww. 45). Ale też w tym przywołanym przez Jezusa działaniu Boga Ojca możemy dostrzec podpowiedź dla jeszcze jednej, koniecznej naszej postawy wobec nieprzyjaciół. Słońce i deszcz są dwoma czynnikami niezbędnymi do życia. Nawet jeśli jest to ktoś spoza kręgu osób nam bliskich i przyjaznych, nie możemy mu odmówić pomocy, gdy będzie chodziło o zaradzenie jego niezbędnym potrzebom życiowym.

I ostatnia, trzecia kwestia – finalne wezwanie: „Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec was niebieski” (w. 48). Można to słowo rozumieć w kategoriach zobowiązania moralnego, etycznego. Ale też można je odczytać jako wezwanie do postawy miłości względem siebie samego. Użyty przez Jezusa grecki przymiotnik teleios jest tłumaczeniem hebrajskiego przymiotnika tāmîm, który tłumaczy się jako „doskonały, nieskazitelny”, ale równocześnie jako „niepodzielony, spójny, zintegrowany, wewnętrznie harmonijny, pełny”. Ten „nieprzyjaciel”, którego mamy miłować, może jest w nas samych: coś, co w sobie nie akceptujemy; zranienie, które czyni nas gorszym we własnych oczach; słabość, której się wypieramy; uczucia, z którymi sobie nie radzimy; itd. To w sobie przeżywamy zło i dobro, sprawiedliwość i niesprawiedliwość, nad którymi Bóg Ojciec sprawia, że każdego dnia wschodzi słońce Jego sprawiedliwości i pada ożywiający deszcz Jego miłości (por. w. 45). Bez tego przyjęcia siebie, umiłowania siebie będzie nam trudno nie tylko otworzyć się na Bożą miłość, ale również na miłość „nieprzyjaciół”, w których nierzadko nienawidzimy to, co w sobie nie potrafimy zaakceptować i miłować.