Czy można zgorszyć się Jezusem? Czy Jezus może być powodem zgorszenia? Od razu uprzedzam – pytania są prowokacyjne, ale wcale nie retoryczne. W dzisiejszej Ewangelii pojawia się stwierdzenie, że mieszkańcy Nazaretu „powątpiewali o Nim” (w. 57). Czasownik skandalizō (w stronie biernej) – przetłumaczony tu jako „wątpić” – pierwotnie oznacza „potknąć się o przeszkodę leżącą na drodze, upaść przez potknięcie się o coś”. Z tego oryginalnego znaczenia wynikają jego znaczenia pochodne: „gorszyć się z powodu kogoś”, „załamać się z powodu kogoś”, „dać się doprowadzić do upadku” (Popowski, Wielki słownik, 556). A zatem owo „powątpiewanie” z w. 57 to nic innego, jak doświadczenie potknięcia się, zgorszenia i oburzenia z powodu Jezusa, mimo że wcześniej byli „zdumieni” Jego „mądrością i mocą” (w. 54; Biblia Tysiąclecia tłumaczy greckie dynamis jako „cuda”). Kiedy prześledzimy inne miejsca w Ewangelii Mateusza, w których pojawia się czasownik skandalizō, zobaczymy, że źródłem „potknięcia, upadku, zgorszenia, zwątpienia” nie jest Jezus, lecz sam człowiek, który Nim się gorszy i o Nim powątpiewa. Spójrzmy na kilka wybranych tekstów (pomijam następujące teksty: Mt 5,29.30; 15,12; 17,27; 18,6.8.9).

„Błogosławiony ten, kto nie zwątpi (gr. skandalizō) we Mnie” (Mt 11,6) – te słowa Jezus wypowiada wobec uczniów Jana Chrzciciela. Jan jest już uwięziony przez Heroda (11,2). Dopadają go pytania o Jezusa, czy aby na pewno On jest tym zapowiadanym Mesjaszem (11,3). I z tym pytaniem posyła swoich uczniów do Jezusa. Jezus zaprasza Jana Chrzciciela, by spojrzał wokół i zobaczył znaki i cuda czynione przez Jezusa, w których wypełniają się starotestamentalne proroctwa (11,5). Powodem zwątpienia Jana nie jest Jezus, lecz on sam – rozczarowanie, które go dopadło w momencie uwięzienia, poczucie braku powodzenia jego przepowiadania, pokusa myślenia, że wszystko, co dotąd robił i mówił, było błędem. Jan tak naprawdę zwątpił w sens swojego życia.

„Wówczas wielu zachwieje się w wierze (gr. skandalizō)” (Mt 24,10) – to zdanie Jezus wypowiada w tzw. mowie eschatologicznej, w której mówi o przyszłym prześladowaniu swoich uczniów, którzy „będę w nienawiści u wszystkich narodów z powodu mego imienia” (24,9). Ta sytuacja odpowiada tej z przypowieści o siewcy, w której jedna z kategorii słuchaczy słowa przyrównana jest do gruntu skalistego: „gdy przyjdzie ucisk lub prześladowanie z powodu słowa, zaraz się załamują (gr. skandalizō)” (13,21). Zatem powodem upadku, zwątpienia, zgorszenia nie jest Jezus, lecz prześladowania ze strony tych, którzy odrzucają Jezusa i jego uczniów. Zarazem w tym doświadczeniu potknięcia jest też wyraz jakiegoś braku realizmu, poważanego potraktowania tego, co mówi Jezus. Po co Jezus zapowiada ucisk i prześladowanie? Nie, żeby osłabić wiarę swoich uczniów, lecz by uświadomić im, że będą mieli udział w tym, co On sam doświadczył (przypomnijmy sobie pytanie matki synów Zebedeusza i słowa Jezus: „kielich mój pić będziecie” [Mt 20,23]). „Nie jest uczeń nad mistrza” (Mt 10,24), także w tym doświadczeniu odrzucenia.

„Choćby wszyscy zwątpili (gr. skandalizō) w Ciebie, ja nigdy nie zwątpię (gr. skandalizō)” (Mt 26,33) – są to słowa Piotra z Ostatniej Wieczerzy, którymi reaguje na Jezusową zapowiedź, iż „wszyscy zwątpią w Niego tej nocy” (26,31). Wiemy, że Piotr upadł, zwątpił. Ale nie dlatego, że Jezus mu to przepowiedział. Piotr po prostu za bardzo ufał sobie, za bardzo był przekonany o swojej doskonałości, co wynikało z tego, że nie znał siebie, ale też nie przyznawał się do swoich słabości. I ciągłe przekonanie, że musi być lepszy od innych. Nie potrafił zgodzić się na siebie, przyjąć siebie także w swojej słabości.

I już na koniec dzisiejsza Ewangelia: „I powątpiewali o Nim” (Mt 13,57). Cała seria pytań o pochodzenie Jezusa, Jego rodzinę (ww. 55-56) jest w istocie wyrazem nie tyle zdumienia mieszkańców Nazaretu (w. 54), co ich oburzenia na Jezusa, iż On, jeden z nich, taki zwyczajny i dobrze znany wszystkim, okazuje się być kimś innym – przynajmniej prorokiem obdarzonym Bożą „mądrością i mocą”. Co nimi kieruje? Na koniec ewangelista Mateusz napisze, że „niewiara” w Jezusa (w. 58). Ale ona znowu ma jakieś korzenie w nich samych. Jakby nie potrafili odejść od swoich schematów myślenia, swoich wyobrażeń (a właściwie etykietek) o Jezusie. Jakby z góry zakładali, że Pan Bóg musi działać w ten a nie w inny sposób. Jakby zazdrościli Jezusowi „mądrości i mocy” i nie radząc sobie z tym uczuciem, odrzucili Tego, wobec którego żywili takie uczucia.

Nie twierdzę, że dotykając tych kilku sytuacji „potknięcia, upadku, zgorszenia, zwątpienia”, które znajdują się w Ewangelii Mateusza, znam odpowiedź o przyczynę tych zachowań ludzi wobec Jezusa. Jest w tym wszystkim jakaś wielka tajemnica człowieka, która każe patrzeć z pokorą na siebie samego, na swoją wiarę, zwątpienia, oburzania, potknięcia. I w tym wszystkim to słowo Jezusa: „Błogosławiony ten, kto nie zwątpi we Mnie” (Mt 11,6). Kiedy doświadczam takiej sytuacji granicznej, jak Jan Chrzciciel, trzeba mi wracać do Jezusa, bo tylko w Nim i z Nim jestem w stanie nie potknąć się, nie zwątpić i nie upaść.