Kościół: „dom modlitwy” czy „jaskinia zbójców”?

Pytanie: w jakim stopni akcja porządkowa w świątyni opisana w dzisiejszej Ewangelii – Jezus „zaczął wyrzucać sprzedających w niej” (w. 45) – była skuteczna? Było to w Niedzielę Palmową, która otwiera ostatni tydzień Jezusa w Jerozolimie, kończący się męką, śmiercią i zmartwychwstaniem. „Codziennie nauczał w świątyni” (w. 47). Czy w kolejne dni, kiedy Jezus zachodził na dziedziniec pogan, był on już wolny od sprzedających zwierzęta ofiarne i bankierów wymieniających pieniądze na walutę świątynną? Śmiem twierdzić, że nie. Co z tego wynika dla nas dzisiaj?

Najpierw to, że widzimy Jezusa, który jest prawdziwie Bogiem i człowiekiem. A więc w Jezusie są też i ludzkie reakcje na to, co widzi. I dochodzą czasami do głosu. Jan ewangelista, kiedy tłumaczy to zdarzenie w świątyni, przywołuje słowa psalmu: „Gorliwość o dom Twój pożera Mnie” (Ps 69,10). Boska qînāh, by użyć tego hebrajskiego słowa, tłumaczonego jako „gorliwość, żarliwość”, ale też „miłosna zazdrość”, nie pozwalają Jezusowi być spokojnym wobec tego, co dzieje się w „Jego domu” (w. 46), w „tym, co należy do Jego Ojca” (Łk 2,49). I reaguje jak człowiek – oburzeniem, złością, wręcz sięga po przemoc, by wyrzucić kupczących ze świątyni. Tak ostra reakcja, sprzeciw Boga wobec ludzkiego grzechu.

Drugi wniosek nie do końca da się wyprowadzić z tekstu, ale bazuje na zrozumieniu kontekstu. Byłoby naiwnością sądzić, że następnego dnia, kiedy Jezus przyszedł do świątyni, była ona już wolna od handlu. Pewnie jak każdego dnia pojawili się handlarze i bankierzy, może tylko odczuwający lęk na widok Jezusa, mając w pamięci wcześniejsze zdarzenie. Ale nie słyszymy, by Jezus znowu zabrał się za porządki w świątyni. Nie wybucha świętym oburzeniem, nie kręci biczów ze sznurów, nie wywraca stołów bankierów. Czy nagle Jezus zmienił zdanie? Nie, jasno, jednoznacznie sprzeciwił się gestem wręcz prorockim temu, co zastał w świątyni w Niedzielę Palmową. Kiedy wraca tam w kolejne dni, przechodzi milcząco wobec tej profanacji miejsca świętego i robi swoje, czyli „naucza w świątyni”, a „cały lud słucha go z zapartym tchem” (w. 48 – w tekście greckim ciekawy czasownik ekkremannumi, tłumaczący się dosłownie: „wisząc (na Nim)”, to znaczy na „Jego wargach, słowach”). Jezus jest dla tych, których serca są otwarte. Ma świadomość opozycji ze strony kapłanów, uczonych w Piśmie i przywódców ludu (w. 47), ale skupia się na tych, którzy są przejęci Bogiem, szukają Go w „domu modlitwy”, a nie na ulicy czy placu. Jezus milcząco przechodzi obok – i agresji wobec siebie, i profanacji domu Bożego – będąc całym sobą w tym, co należy do Jego Ojca – nie tylko w świątyni, ale przede wszystkim wśród ludzi wierzących.

Tyle tekst Ewangelii. Przenieśmy go teraz w kontekst naszego życia. Jezus swoją reakcją na profanację świątyni mówi nam, że i dzisiaj potrzeba „świętego oburzenia”, kiedy dochodzi do naruszenia miejsc kultu, profanacji budynku kościoła, zakłócania sprawowanej w nim liturgii Mszy świętej. Ale też spokoju w tej sytuacji, co pokazuje nam Jezus swoim nauczaniem w świątyni. Spokoju połączonego z refleksją.

Argumentacja osób, które dopuszczają się dzisiaj takich aktów wandalizmu (one same nie uważają tego za profanację, jakkolwiek w świetle prawa tak należy kwalifikować te czyny), idzie po linii, że Kościół jako wspólnota (w ich przekonaniu biskupów i księży) sama sobie zasłużyła na takie traktowanie przez „nieposzanowanie praw kobiet”, cokolwiek by przez to rozumieli. Trudno dyskutować z taką „hasłową” argumentacją. Zamiast tego wsłuchajmy się w głos Jezusa z dzisiejszej Ewangelii, który kupczącym w świątyni jerozolimskiej zarzuca, że „z Jego domu, domu modlitwy, uczynili jaskinię zbójców”, cytując najpierw słowa z proroka Izajasza (56,7), a później Jeremiasza (7,11). I to jest zarzut, wobec którego jako wspólnota wierzących musimy stanąć.

Może dzisiaj kościół jako przestrzeń, dom modlitwy został przez nas porzucony, zapomniany, wzgardzony. Pozostaje tylko obecność Jezusa w Najświętszym Sakramencie, ale On sam jest „samotny” naszą nieobecnością, niepamięcią, obojętnością.

Może dzisiaj kościół jest „jaskinią zbójców”, jak zarzucał to Bóg przez proroka Jeremiasza Żydom nawiedzającym świątynię jerozolimską. Nie o handel wtedy chodziło, tylko o to, że swoim występkami („uciskać cudzoziemca, sieroty i wdowy; […] kraść, zabijać, cudzołożyć, przysięgać fałszywie, palić kadzidło Baalowi, chodzić za cudzymi bogami”, Jr 7,6.9) profanują miejsce święte i zamieniają je w jaskinię zbójców. Pytanie o spójność, zgodność słów naszych modlitw z naszym sercem, o spójność naszej postawy przed Bogiem i przed drugim człowieka, o zgodność wyznawanej wiary z prowadzonym życiem. Od tak postawionego problemu nie mogą się dyspensować szczególnie ci, którzy mienią się duszpasterzami (nie zapominam tu też o sobie). Może jednak warto posłuchać „głosu ulicy”, który nie jest tylko ślepą emocją, ale – jak to do mnie dotarło w ostatnich dniach – może być też nierzadko głosem „bezsilności”.

I już na koniec słowa kardynała Josepha Ratzingera, późniejszego papieża Benedykta XVI, który w 1977 z okazji święta poświęcenia kościoła, pytał się o sens obecności pośród nas dzisiaj budynku kościoła. „Budynek kościelny reprezentuje żywy Kościół. Kiedy cały dzień jesteśmy zajęci naszym zawodem i pracą, budowla ta stoi i pełni jakby wartę, jest trwałą obecnością i skupieniem naszej wiary i modlitwy. Ta budowla zastępuje nas, zapewnia nam obecność Pana i możliwość gromadzenia się w wierze Jego Kościoła. Oczywiście ta budowla także, na odwrót, żyje dzięki nam, ponieważ kiedy jej nie uduchowimy, nie wniesiemy w nią naszej wiary, nadziei i miłości, pozostaje kamieniem i drewnem i nie staje się obecnością Kościoła Bożego w naszym świecie”. Tylko dodać: Amen!