Jaka ufność na końcu czasów?

Kolejny fragment mowy eschatologicznej Jezusa budzący trudność w interpretacji. Oto Jezus zapowiada znaki towarzyszące zniszczeniu Jerozolimy (ww. 20-24), które wypełnią się w 70 r. po Chr., a następnie przechodzi do opisania znaków, które pojawią się na końcu czasów (ww. 25-27). Mówiąc o znakach na niebie, ziemi i morzu (dokładniej chodzi o wody „dolne”, na których miałaby się unosić płaska ziemia, zgodnie z ówczesnym obrazem świata), Jezus sięga do języka apokaliptycznego, którym późniejsi prorocy – szczególnie Joel – kreślili obraz totalnego wstrząśnięcia wszechświatem na końcu czasów. Wobec tych zjawisk „ludzie mdleć będą ze strachu” (w. 26), mając wrażenie, że świat powraca do pierwotnego chaosu. Tymczasem te wszystkie zdarzenia będą zapowiadały nadejście Syna Człowieczego, którego „ujrzą nadchodzącego w obłoku z mocą i wielką chwałą” (w. 27). Jezus przywołuje tu wizję proroka Daniela (Dn 7,13), mówiąc w ten sposób o swoim przyjściu na końcu czasów, kiedy to objawi się wszystkim jako Pan całego wszechświata.  I ostatnie zdanie – zachęta, która wydaje się stać w sprzeczności z wcześniejszymi przerażającymi obrazami zagłady obecnego świata: „Gdy się to dziać zacznie, nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie? (w. 28). Jak z perspektywy naszego czasu możemy odczytać tę zachętę? Jak przeżywać nasze zawirowania historii, nie tylko zachowując spokój ducha, ale i doświadczając radości końca?

Pozwólcie, że przywołam w kontekście tych pytań historię z sanktuarium św. Rity w Cascia (Umbria, Włochy). Rzecz działa się 26 września 1996 roku przed południem w zakrystii. Wśród kilku osób będących w zakrystii jest o. Luigi Giuliani, augustianin posługujących od kilkudziesięciu lat w sanktuarium. Nagle przychodzi trzęsienie ziemi, drugie tego dnia. Wszystko drży, przerażenie wokół, krzyki, a pośrodku tego zamętu padre Giuliani, siedzący pod ścianą, który podnosi ręce i woła pełen entuzjazmu: „Il Signore arriva! Il Signore arriva!” („Pan nadchodzi!”). Trzeba widzieć ojca Giulianiego, który miał wtedy 83 lata (zmarł w 2016 roku w wieku 103 lat, będąc do końca aktywnym w sanktuarium), jego rozwiane długie, siwe włosy i jego tubalny głos. Ten jego okrzyk: „Pan nadchodzi!”, był w tamtym momencie jak najbardziej szczery, wyrażający jego prawdziwe pragnienie i oczekiwanie. Opowiadano później tę historię jako anegdotę, ale to był cały padre Giuliani – spokojnie, ufnie i radośnie odczytujący znaki dla wielu będące apokaliptycznymi. Rok przed śmiercią był krótki program o nim w TV2000. Ostatnie zarejestrowane jego zdanie brzmiało:  „Dzisiaj widzimy przewagę zła, chwastu, nad dobrem. Wierzę, że zwycięstwo nie należy ostatecznie do człowieka – należy do Boga” (ok. 3:00; https://www.youtube.com/watch?v=N-dxN2xJJ0k).

Dla mnie radość i ufność padre Giulianiego są właśnie tą postawą, o której Jezus mówi i do której zachęca nas w dzisiejszej Ewangelii. Pokój w sercu wobec wstrząsów, przeciwności, katastrof, nie tylko tych w wymiarze globalnym, kosmicznym, ale i osobistym, bo każde takie zdarzenie przybliża nas do Chrystusa. Nie tylko w perspektywie końca czasów, kiedy Syn Człowieczy przyjdzie, by dokonać sądu i odnowić oblicze ziemi. Każdy dzień naszego życia przybliża nas do naszego osobistego spotkania z Chrystusem na końcu naszego ziemskiego życia.

To jest prawdziwe wyzwania dla nas rozważających dzisiejsze słowa Jezusa z mowy eschatologicznej. Spojrzeć poza to, co „tu i teraz”, by dostrzec, że nasze życie na ziemi wprawdzie kończy się, ale zarazem otwiera się na przyszłość, na nowe życie w Bogu. „Niewielkie utrapienia nasze obecnego czasu” są niczym wobec „bezmiaru chwały przyszłego wieku” (2 Kor 4,17). Mamy w sobie lęk wobec prześladowań, wstrząsów, katastrof, chorób, cierpienia. To zrozumiałe. Ale też Jezus zachęca nas do ufności, bo każde takie doświadczenie zbliża nas do Jezusa.

Pewnie nie sposób wytłumaczyć świata wokół nas, szczególnie gdy osobiście jesteśmy dotknięci nieszczęściem. W hymnie o miłości św. Paweł stwierdza na koniec, że „teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; wtedy zaś ujrzymy twarzą w twarz” i Jezusa, i Jego miłość, i samych siebie z naszym pragnieniem miłości (1 Kor 13,12). I to jest ta perspektywa, która daje dzisiaj ufność, że nawet najmniejsze dobro, najmniejsza miłość w tym świecie, niekoniecznie nam przyjaznym, ma swój sens i spełnienie w Bogu, który jest Miłością, Miłością, której już dzisiaj doświadczamy w spotkaniu z Jezusem.