Jak zachować spokój w niepewnym świecie?

Przed nami jeden z najtrudniejszych tekstów w Ewangeliach: tzw. mowa eschatologiczna Jezusa, którą wygłosił w ostatnim tygodniu przed swoją męką i śmiercią. Zwykle te słowa są odnoszone do wydarzeń końca czasów. Ale Jezusowi bardziej chodzi o skłonienie nas do mądrego przeżywania czasu swego życia, do nawrócenia i do zachowania w sercu pokoju i ufności. Na czym możemy budować właśnie nasz pokój i ufność?

„Przyjdzie czas, kiedy z tego, na co patrzycie, nie zostanie kamień na kamieniu, który by nie był zwalony” (w. 6). Jezus mówi te słowa na terenie świątyni jerozolimskiej, gruntownie przebudowanej i rozbudowanej przez Heroda Wielkiego. Budowa nowej świątyni, rozpoczęta w 20 r. przed Chr., trwała dziesięć lat. Jednakże prace nad jej upiększeniem przeciągnęły się aż do 63 r. po Chr. (Fitzmyer, Luke X-XXIV, 1330-1331). Siedem lat później została zniszczona przez wojska rzymskie Tytusa.

Już w czasie publicznej działalności Jezusa świątynia zachwycała swoimi rozmiarami, przepychem, wystrojem. Jezus zapowiada jej koniec. Jakby chciał nam powiedzieć, że każda rzecz ludzka, materialna ma swój czas i ma swój koniec. Świat jednak nie zmierza do końca, lecz do celu, którym jest nowe życie w Bogu. Stary świat ustąpi nowemu. To jest dla nas wyzwanie, bo wymaga zgodzenia się na to, że świat, w którym żyjemy, jest przemijający, że nastąpi kiedyś kres tego wszystkiego, co wznosimy w tym świecie, będąc przekonani o możliwości zabezpieczenia swego życia, trwania i historii. Jeśli horyzont naszego życia zamyka się w naszym „dziś”, wówczas pozostaje tylko lęk i przerażenie wobec tego, co dzieje się wokół nas. Jeśli jednak perspektywa naszego życia otwarta jest na Chrystusa, zachowujemy pokój serca, bo wiemy, że Bóg realizuje swój plan w naszej historii ze wszystkimi jej sprzecznościami, zawirowaniami i przeciwnościami.

„Strzeżcie się, aby was nie zwiedziono. […] Nie podążajcie za nimi!” (w. 8). Jesteśmy tylko ludźmi i dlatego w naszych sercach nierzadko gości lęk, przerażenie i wątpliwości w obliczu przemijalności tego świata. Jezus przestrzega nas, że pojawią się ludzie, którzy będą chcieli wykorzystać tę sytuację. Jedni będą pretendowali do miana mesjasza, mówiąc: „Oto ja jestem”, co będzie podszywaniem się pod osobę Jezusa, który w Ewangelii Janowej wielokrotnie przedstawiał się formułą „JA JESTEM”, podejmującą słowo objawienia się Boga Mojżeszowi pod górą Horeb. Inni będą naciskali na bliski już koniec świata, chcąc go niejako przyspieszyć go stwierdzeniem: „Nadszedł czas”, wzywając zarazem do odrzucenia tego świata, potępienia go, zanegowania go. Jezus wzywa nas do zachowania dystansu przed takimi osobami, gdyż nie mają one nic wspólnego z Jego osobą. Po czy ich poznać? Po pysze, braku pokory. Po stawianiu siebie na pierwszym miejscu, żądaniu uległości wobec swojego słowa. Po uzależnianiu emocjonalnym od siebie, po ciągłym podsycaniu w nas lęku. Po odmawianiu posłuszeństwa Kościołowi w osobie biskupa. „Nie podążajcie za nimi”, bo „jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy jesteście braćmi” (Mt 23,8).

„I nie trwóżcie się, gdy posłyszycie o wojnach i przewrotach. To najpierw musi się stać, ale nie zaraz nastąpi koniec” (w. 9). Chciałoby się powiedzieć, że przez Jezusa przemawia realizm polityczny, bo nasz świat jest pełen „wojen i przewrotów”. Nie są one dobrem, nie są one chciane przez Boga, nie mają one nic wspólnego z Bożą sprawiedliwością. Ale to nie ci, którzy za nimi stoją i je wywołują, są panami historii. I nie do nich należy ostatnie słowo. Nie oni decydują o końcu. Sąd należy do Boga, który jest jedynym Panem historii. To Jezus położył kres ludzkiemu panowaniu grzechu i śmierci. Przez swoje zmartwychwstanie wywrócił paradygmat tego świata, który widzi pokój właśnie w „wojnach i przewrotach”, prowadzonych coraz częściej w białych rękawiczkach, na płaszczyźnie prawa, w sercu i myśleniu człowieka. O końcu decyduje Bóg, który „zniweczył śmierć, a na życie i nieśmiertelność rzucił światło przez Ewangelię” (2 Tm 1,10). To już się stało. I jest naszym udziałem, jeśli zaufamy Jezusowi.